sto procent szacunku w waszym kierunku

Wydaje się, że ziścił się jednak mocno nieprawdopodobny scenariusz. W czasach namacalnie trudnych dla inicjatyw i działań społecznych czy obywatelskich… HUURAAAA!!! Aż trudno uwierzyć! Zwyciężyli obywatele i zdrowy rozsądek! Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji poinformowało właśnie, że wycofuje się z prac nad zmianą ustawy o zasadach prowadzenia zbiórek publicznych. Pomysły, krytykowane jednym głosem przez całe środowisko organizacji pozarządowych, Rzecznika Praw Obywatelskich, wielu ekspertów, ale również Tango, Jeden Romeo jedzie/w waszym kierunku, odbiór. Tango One Romeo headed for your 20, over. Wysłaliśmy dwa okręty/w waszym kierunku. We've redirected two deep space vessels toward your position. Przyjąłem, zmierzamy/w waszym kierunku. We're moving to your position. Studium szacunku liczby i struktury pracujących… 185 dissemination of algorithm and results for conducting scientific research and practical needs, in particular Dzisiejszy artykuł ma na celu zmuszenie do refleksji. Bardzo częstym problemem w relacjach międzyludzkich jest brak szacunku w związku. Dowiedz się już dziś, jakie są najczęstsze objawy braku szacunku w związku. Jeśli ten problem dotyczy także ciebie, powinnaś się dobrze zastanowić, czy chcesz kontynuować tę relację. nonton film kong skull island sub indo. Tekst piosenki: Ref. Sto procent szacunku w waszym kierunku Sto procent szacunku Sto procent szacunku Raggamuffin style bracie, siostro dla ciebie Raggamuffin style rusza tutaj podziemie (x2) Ja kocham ten dźwięk i dobrze mi z tym Uwielbiam dobrych ludzi - nie będę się z tym krył Ja będę to robił do końca swych dni Ja będę to robił puki starczy mi sił ! Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu Zgodnie z Konstytucją RP - w której obronie na ulicach protestowały setki tysięcy ludzi - podstawę ustroju gospodarczego RP stanowi społeczna gospodarka rynkowa, a nie neoliberalny dogmatyzm - pisze ekonomista Marcin Wroński. Wyjaśnia, dlaczego jego zdaniem kredytobiorcom należy się ochrona przed dalszym wzrostem rat kredytów mieszkaniowych Tydzień temu na łamach opublikowałem artykuł, w którym postuluję czasowe zamrożenie WIBOR w kredytach hipotecznych udzielonych na zakup pierwszego mieszkania, przeznaczonego na własne cele mieszkaniowe. Sformułowana przeze mnie propozycja wzbudziła żywe zainteresowanie w debacie publicznej. Złożenie projektu ustawy zamrażającego WIBOR zapowiedziała Lewica. Do propozycji w czasie konferencji prasowej odniósł się prezes NBP prof. Adam Glapiński. Po tygodniu warto odnieść się do uwag krytyków. Zwłaszcza że wzrost WIBOR trwa. Korea Północna? Nie, ochrona jednostki Zacznijmy od kwestii fundamentalnych. Dr Sławomir Dudek, z którym miałem przyjemność dyskutować w jednym z programów telewizyjnych, pomysł zamrożenia WIBOR określił mianem powrotu do PRL. Zdaniem dr. hab. Jacka Jaworskiego, prof. Wyższej Szkoły Bankowej w Gdańsku moim celem jest reaktywacja ekonomii politycznej socjalizmu. Dr hab. Mirosław Bojańczyk, prof. Akademii Finansów i Biznesu Vistula był bardziej radykalny – jego zdaniem korzenie projektu sięgają nie Polski Ludowej, a Korei Północnej. Sformułowane w ten sposób oskarżenia trudno traktować poważnie. Zgodnie z Konstytucją RP – w której obronie na ulicach protestowały setki tysięcy ludzi, w tym z pewnością wielu czytelników – podstawę ustroju gospodarczego RP stanowi społeczna gospodarka rynkowa, a nie neoliberalny dogmatyzm. We wszystkich krajach, państwo ingeruje w szereg cen w gospodarce. Tak jest również w Polsce – regulowane są między innymi ceny prądu, gazu. Silnych argumentów na regulację cen w wypadku niektórych dóbr (np. monopoli naturalnych jak tory, czy autostrady) dostarcza teoria ekonomii. W szeregu państw istnieją przepisy regulujące ceny wybranych dóbr ze względu na istniejące interesy społeczne. Chociażby w sąsiadujących z Polską w Niemczech istnieje rozbudowany system regulacji czynszów pobieranych za wynajem mieszkania. Pomysł czasowego zamrożenia WIBOR nie oznacza powrotu do socjalizmu, a jedynie wykorzystanie jednego z narzędzi, którymi dysponują wszystkie państwa rozwinięte. W gruncie rzeczy ma on charakter liberalny – chroni jednostkę przed dyktatem potężnych korporacji i rynku finansowego, chroni słabszych przed silniejszymi, chroni jednostki przed efektami loterii, jaką w istocie jest spłacanie kredytu akurat w fazie największej od stu lat pandemii oraz najsilniejszej od czterech dekad fali inflacji w gospodarce światowej. Transfer od biedniejszych do bogatszych? Nieprawda Niektórzy z krytyków proponowanego przez mnie rozwiązania argumentują, że będzie ono oznaczało transfer od biedniejszych do bogatszych. Nie jest to prawda – jeżeli zamrożenie WIBOR oznacza jakikolwiek transfer to transfer od najbogatszego procenta (właścicieli akcji banków) do pozostałej większości społeczeństwa, czyli transfer o odwrotnym kierunku niż według krytyków. Jeśli uznać, że w wypadku zamrożenia WIBOR należy zrekompensować utracone zyski banków (ja sam takiego rozwiązania raczej nie popieram, w końcu podmioty zobowiązane do sprzedaży gazu, lub prądu po cenach regulowanych nie otrzymują z tego tytułu rekompensat) logicznym wydaje się, by koszty takiego rozwiązania poniósł Narodowy Bank Polski, który nie wywiązał się ze swojego mandatu kontroli inflacji, a nie budżet państwa. Skoro zgodnie z Ustawą o Obronie Ojczyzny zysk banku centralnego finansować ma zbrojenia, niech bank – zanim wypracowane zyski przekaże na zakup kolejnych czołgów – poniesie koszty swoich zaniedbań w ramach walki z inflacją. Zwłaszcza że sam prezes NBP podczas konferencji zapewniał społeczeństwo, że stopy procentowe nie wzrosną. Faktycznie w górnych decylach rozkładu dochodów jest więcej kredytobiorców niż w dolnych decylach. Jednak nawet w wypadku wprowadzenia jakiegoś rodzaju dopłat do kredytów finansowanych przez budżet państwa nie wynika, że to biedniejsi będą dopłacać do bogatszych. Zagadnienie to wymaga dokładniejszych analiz, ale ponieważ wraz z pozycją w rozkładzie dochodów rośnie wartość płaconych podatków, dopłaty do kredytów oznaczałyby przede wszystkim transfer dochodu wewnątrz bogatszej połowy społeczeństwa. Na dopłaty do rat kredytów przede wszystkim zrzuciliby się ci, którzy należą do górnych decyli rozkładu dochodów, a nie posiadają kredytu, ponieważ z racji wyższych dochodów płacą oni dużo wyższe podatki niż osoby o niskiej pozycji w rozkładzie dochodów. Kredyty hipoteczne zaciągają przede wszystkim najzamożniejsze gospodarstwa domowe. ➡️W 2018 roku hipotekę miało 30% gospodarstw z dochodowego top10%➡️Ale zaledwie 2-5% gospodarstw z dochodami poniżej medianyTo nieprawda, że wyższe raty hipotek odczują najbiedniejsi Marcin Klucznik (@MarcinKlucznik) February 7, 2022 Porównanie liczby kredytobiorców w różnych decylach rozkładu dochodu jest samo w sobie zwodnicze. Jej zróżnicowanie wynika przede wszystkim z różnic wieku oraz miejsca zamieszkania. Kredyty spłacają przede wszystkim osoby w wieku najwyższej aktywności zawodowej i najwyższych zarobkach oraz mieszkańcy wielkich miast (w małych miastach udziela się mniej kredytów, mają one niższą wartość). Porównywać należałoby więc pozycję w rozkładzie dochodów kredytobiorców oraz osób, które nie spłacają kredytu hipotecznego, a są w podobnym wieku oraz zamieszkują duże miasta. Wyników takiego ćwiczenia nie możemy być pewni, ale całkiem prawdopodobne jest, że okazałoby się, że ci, którzy spłacają kredyty, osiągają niższe dochody, posiadają mniejszy majątek, częściej zamieszkują w innej miejscowości niż ich rodzina. Zresztą ostatecznie i z niego wiele nie wynika. Państwo ma obowiązki wobec wszystkich swoich obywateli, także tych należących do klasy średniej. Oprocentowanie depozytów? Jest bliskie zera Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz krytycznie odnosząc się do propozycji zamrożenia WIBOR straszy konsekwencjami tego kroku dla deponentów, którzy poniosą jego koszty. Smutna prawda jest niestety taka, że oprocentowanie depozytów w Polsce jest na poziomie bliskim zera i po prostu nie ma jak spaść. Polski sektor bankowy posiada wysokie współczynniki kapitałowe, zamrożenie WIBOR ich nie obniży, a jedynie ewentualnie spowolni ich wzrost (który przy skali nadpłynności w polskim sektorze bankowym i tak jest wątpliwy). Nie ma więc ryzyka dla stabilności systemu finansowego czy bezpieczeństwa depozytów. Sektor bankowy jest jednym z głównych zyskujących na tym, że państwo skapitulowało z prowadzenia polityki mieszkaniowej. Gdyby realizowało ono swoje konstytucyjne obowiązki, a zasięgnięcie kredytu nie było jedyną drogą do zdobycia dachu nad głową, popyt na kredyty hipoteczne, a co za tym idzie, zyski banków byłyby dużo niższe. W tym, że prezes organizacji banków broni zysków sektora finansowego nie ma nic dziwnego, ani złego. Demokracja polega między innymi na tym, że różne zorganizowane grupy mają prawo zabiegać o swoje interesy. Warto jednak by przy tym trzymać się faktów. Czy zamrożenie WIBOR naprawdę utrudni walkę z inflacją? Często pojawiającym się argumentem przeciwko zamrożeniu WIBOR jest utrudnienie walki z inflacją. Zamrożenie WIBOR faktycznie może oznaczać częściowe osłabienie jednego z kanałów transmisji polityki pieniężnej, czyli kanału stopy procentowej. Istnieje jednak szereg kanałów transmisji polityki pieniężnej. Skuteczną politykę pieniężną prowadzą jednak również banki centralne państw, w których wszystkie kredyty hipoteczne udzielone są na stałą stopę procentową. Z analiz Narodowego Banku Polskiego wynika jednak, że w pierwszych kwartałach po zmianie stóp procentowych kluczowe znaczenie ma kanał kursu walutowego, w długim okresie zaś kluczowy jest kanał kredytowy. Poza rachunkiem NBP w przywołanej wyżej publikacji pozostaje kanał oczekiwań. Dziś w Polsce inflacja w znacznej mierze wynika z odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych. Porażka komunikacji Narodowego Banku Polskiego sprawiła, że wszyscy spodziewają się wyższej inflacji w przyszłości, a ceny podnoszą również ci, którzy nie muszą, ponieważ konsumenci akceptują podwyżki cen, bo wiedza, że „wszystko drożeje”. W ten sposób inflacja staje się samospełniająca przepowiednią. W ograniczeniu inflacji w Polsce kluczowe jest ponowne zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych, zakończenie sporu z Brukselą w sprawie KPO, co zwiększy wiarygodność Polski i prawdopodobnie wzmocni kurs złotego – a nie transfer pieniędzy od kredytobiorców do banków, a to właśnie w praktyce oznacza wzrost WIBOR. Złotówkowicze jak frankowicze? Sytuacja kredytobiorców bywa porównywana do sytuacji frankowiczów, którzy jakoby dobrowolnie zdecydowali się na ryzyko, a dziś nie chcą ponosić jego konsekwencji. Czytając tego rodzaju argumenty, można poczuć się o pięć lat młodszym, co ma pewne plusy. Dziś jasnym jest jednak, że umowy dotyczące kredytów frankowych zawierały liczne, sprzeczne z polskim i unijnym prawem klauzule. Chociaż nie wszystkie kwestie są jeszcze przesądzone, w zdecydowanej większości wypadków tzw. frankowicze wygrywają w sądach. Dziś przedmiotem kontrowersji jest raczej rozliczenie konsekwencji upadku umowy, niż to czy klauzule kursowe są abuzywne. Banki w Polsce dobrowolnie proponują swoim klientom przewalutowanie kredytu na zasadzie ugody przy kursie korzystniejszym od rynkowego. W przypadku kredytobiorców złotowych trudno mówić o dobrowolnym podjęciu ryzyka, zdecydowana większość z nich wzięła kredyt hipoteczny w okresie, gdy kredyty na stałą stopę nie były dostępne w ofercie banków. Prezes NBP zapewniał, że wzrostu stóp i inflacji nie będzie. Porównanie do frankowiczów jest więc nietrafione, zresztą w historii kredytów frankowych to banki są negatywnymi bohaterami. Ludziom, którzy w sądach podejmują walkę o unieważnienie umów – co w Polsce nie jest łatwe – należy się szacunek, a nie wytykanie palcem. Zwłaszcza że walczą z dużo silniejszymi od siebie, a walka trwa latami. Fundusz Wsparcia Kredytobiorców niczego nie rozwiąże Krytycy zamrożenia WIBOR wskazują również na istnienie Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, którzy może wesprzeć kredytobiorców mających problem ze spłatą kredytu. Zwykle niestety milczą przy tym o warunkach, których spełnienie jest konieczne do otrzymania wsparcia ze strony Funduszu. Złożyć wniosek do FWK mogą jedynie kredytobiorcy, którzy są bezrobotni;lub koszt obsługi zadłużenia przekracza 50 proc. ich dochodów;lub ich miesięczny dochód nie przekracza 1 552 zł w wypadku jednoosobowych gospodarstw domowych, względnie dochód na osobę w rodzinę nie przekracza 600 złotych (kryteria uprawniające do korzystania z pomocy społecznej). Fundusz Wsparcia Kredytobiorców w obecnej sytuacji nie jest żadnym rozwiązaniem. Kryteria uprawniające do skorzystania ze wsparcia są skrajnie restrykcyjne, zresztą środki funduszu to jedynie kilkaset milionów złotych. Państwo ma obowiązki W dyskusji o zamrożeniu WIBOR jedną z ważniejszych kwestii jest to, czy uważamy, że państwo posiada pewne obowiązki wobec swoich obywateli, czy w wypadku gdy wypowiedzi wysokich urzędników państwowych skłoniły ich do podjęcia decyzji, których inaczej by nie podjęli, powinno w jakiś sposób zrekompensować jej konsekwencje. Ja uważam, że powinno i nie może chować głowy w piasek. Zwłaszcza że jeśli dziś – gdy pełne konsekwencje podwyżek stóp się jeszcze nie zmaterializowały – nic nie zrobimy, istnieje ryzyko, że w przyszłości zobaczymy w sądach fale pozwów przeciwko bankom, tym razem ze strony „WIBORowiczów”. Istotne jest również to, czy zgadzamy się na to, by banki w tak znacznej skali przerzucały ryzyko produktów finansowych na klientów indywidualnych, zwłaszcza gospodarstwa domowe. Skala transferu ryzyka w kierunku klientów w Polsce, będąca ewenementem w skali Unii Europejskim, jest w mojej ocenie problemem, który powinniśmy rozwiązać. Marcin Wroński Ekonomista z Kolegium Gospodarki Światowej Szkoły Głównej Handlowej. Absolwent Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego. Obecnie przebywa na wizycie badawczej w Paryskiej Szkole Ekonomii na zaproszenie prof. Thomasa Piketty’ego. W przeszłości pracownik nadzoru bankowego. Reprezentował Urząd Komisji Nadzoru Finansowego w grupach roboczych Europejskiej Rady Ryzyka Systemowego oraz Europejskiego Banku Centralnego. Konsultant Banku Światowego. Tekst piosenki: Ref. Sto procent szacunku w waszym kierunku Sto procent szacunku Sto procent szacunku Raggamuffin style bracie, siostro dla ciebie Raggamuffin style rusza tutaj podziemie (x2) Ja kocham ten dźwięk i dobrze mi z tym Uwielbiam dobrych ludzi - nie będę się z tym krył Ja będę to robił do końca swych dni Ja będę to robił puki starczy mi sił ! Czy PiS będzie dalej bez przeszkód umacniał autorytarne rządy? 42 proc. Dudy musiało Kaczyńskiego rozczarować, zwłaszcza, że nie ma skąd brać głosów w II turze. 30 proc. Trzaskowskiego otwiera mu drogę do prezydentury, ale II tura będzie zawziętą bitwą. Hołownia pokazał klasę AKTUALIZACJA GODZ. 01:42. Ipsos podał wyniki badania late poll – jego wyniki to miks badań sondażowych przed komisjami wyborczymi i oficjalnych wyników z 50 proc. komisji wyborczych wytypowanych do badania. Zmiany są bardzo niewielkie. Andrzej Duda zyskał 0,7 pkt proc., Rafał Trzaskowski stracił 0,1 pkt. proc., Szymon Hołownia zyskał 0,2 pkt proc., Krzysztof Bosak stracił 0,3 pkt. proc., Robert Biedroń 0,4 pkt. proc., Władysław Kosiniak-Kamysz 0,1 pkt proc. Wyniki przedstawiają się następująco: Andrzej Duda – 42,5 proc, Rafał Trzaskowski – 30,3, Szymon Hołownia – 13,5 proc., Krzysztof Bosak – 7,1 proc., Robert Biedroń – 2,5 proc., Władysław Kosiniak-Kamysz – 2,5 proc. Teraz czekamy jeszcze na wynik drugiego badania late poll, który będzie stworzony na podstawie oficjalnych wyników ze 100 proc. komisji wyborczych wytypowanych do badania. Po nerwowym dniu zmieniających się nastrojów i sprzecznych informacji, jakie pojawiały się dziennikarskiej giełdzie, tuż po 21 trzy stacje telewizyjne (w tym TVP, propagandowa tuba PiS) podały wyniki exit poll, czyli sondażu wśród około 50 tys. osób wychodzących z 500 wylosowanych do badania lokali wyborczych. Nie poznaliśmy odpowiedzi na pytanie, w jaką stronę pójdzie Polska: czy w kierunku zaostrzania kontroli przez populistyczno-autorytarne rządy PiS, czy w stronę trudnego powrotu do wartości demokratycznych? Co przeważy: chęć kontynuacji „dobrej zmiany” popierana mocniej przez „klasę ludową” i ludzi starszych czy pragnienie odwrócenia węgierskiej ścieżki Jarosława Kaczyńskiego, której „mają dość” mieszkańcy większych miast, ludzie młodsi, lepiej wykształceni i zamożniejsi oraz Polki bardziej niż Polacy. Odpowiedź przyniesie II tura, w której szanse – jak wynika z naszej analizy – są idealnie wyrównane. Epidemia zmieniła wyborcze nawyki Do połowy dnia zanosiło się na porażkę PiS i sukces opozycji. Dane o frekwencji z godz. 12 wskazywały na ogromną mobilizację „elektoratu liberalnego”, które znacznie tłumniej niż w wyborach do Sejmu 2019 poszedł głosować w pierwszej połowie dnia. Po południu okazało się, że mobilizacja w obu obozach się wyrównała. Oznacza to, że zwolennicy opozycji zmienili wzorzec głosowania: w poprzednich wyborach odkładali je na ostatnią chwilę, teraz poszli od rana. Mogło to wynikać z obaw związanych z epidemią, a także z groźbą manipulacji przy urnach (np. zamknięciem lokali o 21:00 pomimo stojącej na zewnątrz kolejki). W efekcie frekwencja jest wysoka, według Ipsos 62,9 proc, według szacunków nawet 64 proc. Nie padnie pewnie rekord (64,8 proc. w I turze Kwaśniewski kontra Wałęsa), ale będzie blisko. To dowód na to, jak ostry jest konflikt polityczny i jak dojrzewamy jako społeczeństwo obywatelskie. W porównaniu z ostatnim przedwyborczym sondażem firmy Ipsos dla z 22-23 czerwca wynik Andrzeja Dudy nie jest zaskoczeniem (wśród osób zdecydowanych miał 42-43 proc.). Rafał Trzaskowski wypadł w realnych wyborach nieco lepiej (miał 28-29 proc.)*. Zobacz ten sondaż Ipsos z 22-23 czerwca *W sondażu Ipsos 5 proc. wyborców było niezdecydowanych, co zaniżało poparcie dla wszystkich kandydatów. Przeliczenia dają: 42,5 proc. Dudzie, 29 proc. Trzaskowskiemu, 11 proc. Hołowni, 8 proc. Bosakowi, Kosiniak-Kamysz i Biedroń – bez zmian. Należy jednak pamiętać, co podkreślał w rozmowie z dyr. Paweł Predko odpowiedzialny na sondaż wyborczy Ipsos, że błąd pomiaru w exit poll sięga 2 pkt proc. Oznacza to, że przewaga 12 pkt proc. Dudy nad Trzaskowskim waha się między 8 a 16 pkt. proc., a to ogromna różnica. Innymi słowy wynik może być zarówno 40 do 32 proc., jak 44 do 28 proc. Dopiero tzw. late poll, czyli prognoza oparta w połowie na sondażu, a w połowie na wynikach podanych przez obwodowe komisje wyborcze, będzie bardzo bliskie ostatecznym wynikom, błąd nie powinien przekroczyć 0,5 proc. Poznamy ją pewnie po północy, większość widzów pójdzie spać z exit poll w głowie. O 3-4 nad ranem Ipsos poda ostateczną prognozę, praktycznie bezbłędną. Wyniki, które podał Ipsos nie są wiernym odwzorowaniem odpowiedzi ankietowanych. Badacze musieli jakoś rozdzielić głosy osób, które odmówiły wypełnienia ankiety. W wyborach 2019 Ipsos utrafił bo trafnie przypisał odmowy przede wszystkim wyborcom PiS. Zobaczymy, czy uda się i tym razem, bo zapewne także wyborcy Dudy – osoby bardziej podejrzliwe wobec obcych mediów – odmawiały ankieterom. Mocnym akcentem skończył swą prezydencką przygodę Szymon Hołownia, który wyszarpał dla siebie – bez pomocy partyjnych struktur – aż 13 proc. poparcia. Zadecydował talent medialny i dobre przygotowanie merytoryczne oraz energia rzeszy entuzjastów, którzy uwierzyli, że można wyrwać politykę z duopolu PiS – PO(KO). Hołownia w wywiadzie dla zapowiadał polityczny ciąg dalszy. Kto wygra II turę? Duda bez rezerw, Trzaskowski ma spore szanse, ale idą na remis Pierwsza tura była nerwowa, ale okazała się tylko przygrywką do decydującego starcia 12 lipca 2020. Jak mówił jeden z głównych doradców Trzaskowskiego, „jeśli będziemy mieli 26 czy 27 proc., to nie mamy szans. Musi pojawić się trójka z przodu”. Niekoniecznie miał rację, Trzaskowski może liczyć na żelazny elektorat anty-PiS. W sondażu Ipsos dla z końca kwietnia 2020 aż 39 proc. badanych zadeklarowało, że jeśli obecny prezydent przejdzie do II tury, to będą głosowali „na innego kandydata, ktokolwiek to będzie”, co oznacza, że taki jest potencjał głosów „byle nie Duda”. W ostatnim przed wyborami sondażu sprawdzaliśmy możliwe przepływy elektoratów z I do II tury. Sprawdzaliśmy wariant Dudy z Hołownią (przegrywał 44 do 49 proc.) i Dudy z Trzaskowskim (przegrywał niemal tak samo: 43 do 47 proc.). W tamtym sondażu okazało się, że Duda może liczyć na dodatkowe głosy: 24 proc. wyborców Bosaka z I tury,17 proc. Kosiniaka-Kamysza,5 proc. Hołowni i3 proc. Biedronia. Patrząc z tej perspektywy na dzisiejsze wyniki podane przez Ipsos, Duda może uzbierać w elektoratach rywali łącznie tylko 3-4 dodatkowe punkty proc., co stanowi niezwykle surową recenzję rządów PiS i jego prezydentury. Jego potencjalny wynik w II turze to zatem 45-46 proc. Trzaskowski może liczyć na głosy: 33 proc. głosów Bosaka z I tury (to sensacyjny wynik, który potwierdzał się także w innych sondażach),58 proc. Kosiniaka-Kamysza,77 proc. Hołowni i93 proc. Biedronia. To oznacza, że w II turze może Trzaskowskiego dodatkowo poprzeć 16 proc. wyborców, co oznaczałoby łączny wynik na poziomie 46 proc. Suma tych dwóch wirtualnych wyników jest mniejsza niż 100 proc., bo część wyborców deklaruje, że w takiej II turze nie weźmie udziału lub jeszcze się waha: tak odpowiada aż 43 proc. wyborców Bosaka, 25 proc. Kosiniak-Kamysza, 11 proc. Hołowni. Prezydentura w Polsce rozstrzygnie się zatem w II turze, która będzie niesłychanie wyrównana. Pytanie, na ile uda się Dudzie przekonać wahających się wyborców Konfederacji a Trzaskowskiemu porwać elektorat Hołowni i Kosiniaka-Kamysza. Nie bez znaczenia będą deklaracje przegranych kandydatów. Równie ważne będzie utrzymanie mobilizacji dotychczasowych elektoratów, a także ściągnięcie na wybory dodatkowych wyborców. W 2015 roku w drugiej turze głosowało aż o 2 mln 94 tys. 235 wyborców więcej niż w pierwszej i to ich głosy ostatecznie pogrążyły Komorowskiego. W sondażu 22 proc. wyborców Trzaskowskiego dopuszczało zmianę wyboru w II turze z Dudą, wyborcy Dudy byli bardziej niezłomni, ale i wśród nich 14 proc. mówiło, że nie są na 100 proc. pewni. I jedni, i drudzy najczęściej wskazywali na debatę telewizyjną jako czynnik, który może zdecydować o porzuceniu swego kandydata, nieco rzadziej na przebieg kampanii. To bezpośrednia debata może zdecydować. Trzaskowski musi w niej jednocześnie mobilizować anty-PiS i zarysować wizję zmiany w Polsce, ale tak, by nie odstraszyć konserwatywnych wyborców PSL-Kukiz 15 oraz Konfederacji. Trudne do połączenia. To pierwsze może być mniej istotne, bo cały aparat polityczno-propagandowy PiS na czele z TVP Kurskiego – ruszy do jeszcze bardziej demagogicznego i hejterskiego ataku. A to zmobilizuje tych, którzy „mają dość”. Trzaskowski: Ja jestem kandydatem zmiany Tuż po ogłoszeniu wyników Rafał Trzaskowski wygłosił najlepsze przemówienie w swej karierze. Podkreślił, że 58 proc. Polaków i Polek jest za zmianą w Polsce i zadeklarował, że chce ich reprezentować. Rysował podziały na tych, którzy mówią, że coś Polakom dali i chcą się uwłaszczyć na państwie, na tych, którzy dokonują manipulacji i tych, którzy chcą prawdy. Tymi którzy naruszają prawa kobiet io tych, którzy chcą ich bronić. Czy wybierzemy polityków, którzy mówią że obywatele są dla władzy, a tymi, którzy mówią, że władza jest dla obywateli – pytał Trzaskowski. Czy to ma być Polska otwarta czy Polska, która szuka wroga – pytał retorycznie Trzaskowski. Uspokajał wyborców PiS (500 plus i wiek emerytalny – nie zostaną wycofane), chwalił Szymona Hołownię za hart ducha. „Andrzej Duda, pierwsza tura?” No cóż, nie udało się Prezydent Duda do końca walczył o mobilizację swoich zwolenników. Na jego wiecach podstawowe hasło brzmiało „Andrzej Duda, pierwsza tura!”. Ale skandowanie na niewiele się zdało. To, że wygranej Dudy w pierwszej turze nie ma, nie jest wielką niespodzianką, sondaże przed wyborami praktycznie nie dawały mu na to szans. Ale fakt, że prezydent w zasadzie nie przekroczył poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, to jednak spore zaskoczenie i porażka kampanii Dudy. Wynik w okolicach 46-47 proc. dałby głowie państwa psychologiczną przewagę przed II turą, a ostateczne zwycięstwo miałby na wyciągnięcie ręki. Nic z tego się nie zdarzyło. Mimo bezprecedensowej nawałnicy propagandowej mediów narodowych (aż do karykaturalnej przesady rodem z Korei Północnej) i uruchomieniu całego potencjału machiny partyjnej i rządowej (słynne wozy strażackie za frekwencję w małych gminach), PiS-owi nie udało się przebić szklanego sufitu dla swojego kandydata. Czy podczas dwóch tygodni, które dzielą nas od powtórnego głosowania, kurs i ton kampanii prezydenta oraz jego zaplecza się zmienią? Niewykluczone. Duda ma bowiem dwie ścieżki do ostatecznego zwycięstwa. Bardziej prawdopodobna jest mobilizacja wyborców Krzysztofa Bosaka i zmiana ich preferencji – jak pisaliśmy większość z nich chce głosować na Trzaskowskiego. Wtedy kurs kampanii będzie ostry, Duda będzie grał na konflikt. Mniej prawdopodobna jest druga droga: demobilizacja jak największej części elektoratu Szymona Hołowni. Wtedy propaganda obierze kurs na tonowanie nastrojów. Ale pierwsza reakcja Dudy po ogłoszeniu wyników (miłe gratulacje dla rywali, żadnych agresywnych tonów) wskazuje, że miękki ton nie jest wykluczony. Ale jego przemówienie było bezbarwne.. Kosiniak jak Biedroń. Nie dali rady Władysław Kosiniak-Kamysz wypadł – trzeba to powiedzieć – tak jak zwykle kandydat PSL. Ta partia zyskuje zwykle mocny wynik w wyborach samorządowych, słabszy w parlamentarnych i katastrofalny w prezydenckich. Kalinowski w 2005 roku, Pawlak w 2010 i Jakubiak w 2015 nie przekroczyli 2 proc. poparcia. Robert Biedroń z kolei, jest rozczarowaniem Lewicy. W 2005 roku Borowski miał 10,3 proc., w 2010 Napieralski 13,7 proc. i dopiero nieszczęsna Ogórek zaliczyła tylko 2,4 proc. W wyborach 2019 Lewica miała mocny trzeci wynik 12,6 proc., w czerwcowych sondażach Ipsos dla trzymał się 9-10 proc. Biedroń potrafił jako lider Wiosny wiosną 2018 zyskać poparcie nawet kilkunastu procent, ale zawirowania w karierze (wbrew zapowiedziom został jednak europosłem) i być może po prostu zmęczenie dwuletnią kampanią non stop sprawiły, że głos Lewicy zabrzmiał w tych wyborach cienko. Polaryzacja górą – 72 proc. na Dudę i Trzaskowskiego Jak widać poparcie dla dwóch głównych kandydatów do prezydentury – z KO (PO) i PiS – wyniosło łącznie 72 proc. To mniej niż w wyborach 2010 po katastrofie smoleńskiej, gdy Komorowski pokonał Jarosława Kaczyńskiego (41,5 do 36,4 proc.), ale więcej niż w pojedynku Lecha Kaczyńskiego z Tuskiem (w I turze – 33,1 do 36,3) oraz w starciu Dudy z Komorowskim z 2015 roku (34,8 do 33,8 proc.). Interesujące, że „duopol” wypada lepiej w wyborach prezydenckich niż parlamentarnych, tak jakby ta forma rywalizacji wyostrzała główny w Polsce podział. Piotr Pacewicz Naczelny Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy". Jessica Chastain to jedna z najbardziej znanych i cenionych aktorek w Hollywood. Na ekranach polskich kin od 14 stycznia można oglądać najnowszy film z jej udziałem - "355". W rozmowie z Wirtualną Polską aktorka przyznała że widzi produkcję jako metaforę tego, z czym dzisiaj się mierzymy, czyli Zaborski: Zacznijmy od tytułu. O co chodzi z numerem 355?Jessica Chastain: Podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych w XVIII wieku na usługach George’a Washingtona (pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych – przyp. red.) działała agentka specjalna ukrywająca się pod pseudonimem 355. Jej personalia są nieznane do dziś. We wszystkich dokumentach, jakie zachowały się z tamtych czasów, figuruje jako 355. Wiemy, że jej misja polegała na wydobywaniu poufnych informacji ze strony wroga. Wywiązała się z niej kusiło cię, żeby to jej poświęcić film?Wolałam złożyć jej hołd poprzez pokazanie agentek we współczesnym świecie. 355 to jedna z wielu kobiet, które odegrały dużą rolę w historii, ale ta o niej zapomniała. Tytułując film w ten sposób, oddaję jej cześć. Użycie tego kodu to także gest szacunku dla wszystkich kobiet, które zajmują się szpiegostwem. Popkultura sprawiła, że ten zawód wciąż utożsamiamy z mężczyznami. Brakuje nam świadomości, jak wiele kobiet działa na tym obszarze. Przygotowując się do roli, miałam okazję wejść w temat głębiej i wiem, że myślenie, że to męski zawód, jest stereotypowe i nieprawdziwe. Pamiętam, kiedy usłyszałam po raz pierwszy historię 355. Opowiedziała mi o niej kobieta, która sama jest szpiegiem - rozmawiałam z nią na potrzeby naszego filmu. Byłam niesamowicie wzruszona jej opowieścią, a jednocześnie czułam złość, że nie uczy się o 355 w szkołach, że pozwala się nam o niej waszym filmie szpiegostwem trudnią się wyłącznie kobiety. Każda z nich reprezentuje inny kraj, więc grają na siebie, dopóki nie odkryją, że takie działanie niekoniecznie prowadzi je we właściwym nasz film jako głos sprzeciwu przeciwko nacjonalizmowi, który w ostatnim czasie niebezpiecznie o sobie przypomina. Nasze bohaterki muszą sobie uświadomić, że jedyną szansą na osiągnięcie celu jest dla nich wzajemne wsparcie i współpraca. Uważam, że nasz film stał się świetną metaforą tego, z czym dzisiaj się mierzymy, czyli pandemii. Im bardziej jako społeczeństwo łączymy siły i współgramy ze sobą, tym większy opór stawiamy koronawirusowi. Chciałabym, żeby "355" przypomniał ludziom, że problem najłatwiej rozwiązać jest wtedy, kiedy się jednoczymy, a nie dzielimy. To wtedy jesteśmy nie tylko aktorką, ale też producentką "355". Z tego co wiem, odpowiadałaś za casting produkcji. W rolach agentek obsadziłaś Diane Kruger, Lupitę Nyong’o i Fan Bingbing. A pomiędzy nie włożyłaś jeszcze Penélope Cruz. Trudno o bardziej zróżnicowaną etnicznie zaczęłam produkować filmy, zawsze nadzoruję proces obsadzania ról. Chcę dawać pracę ludziom utalentowanym i pracowitym, którzy wniosą na plan swoje doświadczenia, emocje i kulturę, dzięki czemu jak najszersza liczba widzów będzie mogła się z nimi zidentyfikować i rozpoznać w nich. Zróżnicowana etniczność to jedna sprawa, na której mi zależało. Cieszę się, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy u nas zagrali, mają tak różnorodne pochodzenie. Chciałam jednak pójść o krok dalej i zrobić film, który da szansę aktorom wykluczanym w Hollywood. Dlatego jestem bardzo dumna, że mamy w obsadzie Emilio Insolerę, głuchego aktora, który na ekranie jest po prostu filmu "355". Od lewej: Penélope Cruz, Jessica Chastain, Diane Kruger i Lupita Nyong’oŹródło: fot. mat. właściwie narodził się pomysł na ten film?W 2017 r. byłam częścią jury na festiwalu filmowym w Cannes. Obejrzałam wtedy mnóstwo filmów, ale niewiele z nich opowiadało o kobietach i ledwie kilka z nich wyreżyserowały kobiety. Bardzo mnie to zasmuciło, a to, jak postaci kobiece były w niektórych pokazane, nawet rozzłościło. Byłam zawiedziona, że na największej imprezie filmowej świata tak się to prezentuje. Zwłaszcza, że w Cannes nie da się wyjść poza ten świat kina. Gdzie się człowiek nie ruszy, tam widzi plakaty filmowe. Tylko, że wtedy to były plakaty reklamujące dzieła mężczyzn. Swoimi emocjami podzieliłam się z moim agentem, który powiedział mi, że może sama powinnam coś w tej sprawie zrobiłaś - film, który jest esencją terminu "siła kobiet".Kiedy zaczęłam myśleć o takim projekcie, wiedziałam tylko, że chcę złożyć hołd kobietom, wynagrodzić im te wszystkie lata, kiedy pozostawały w cieniu mężczyzn. Zależało mi, żeby to była produkcja, która doceni kobiecy intelekt, spryt i nieugiętość oraz podkreśli ich najlepsze cechy. Wiedziałam jednak, że na taki film nikt nie będzie chciał wyłożyć kasy. A nawet jeśli znajdzie się producent, który będzie chciał w to wejść, to będziemy musiały się mu ze wszystkiego spowiadać i wprowadzać zmiany, których on zażąda. Dlatego już na tak wczesnym etapie podjęłam decyzję, że to będzie film, na który sama zbiorę fundusze. Właśnie po to, żeby mieć do niego pełne że nie, chociaż wszyscy ludzie, do których się odezwałam z propozycją wzięcia udziału w projekcie, godzili się na to. Dostałam ogromne wsparcie i wiele słów otuchy, co nie zmienia faktu, że zajęło mi trochę czasu skompletowanie budżetu. Kiedy w końcu stanęłam na planie obok Diane, Lupity, Fan, Penélope i całej reszty wspaniałej obsady, nie mogłam uwierzyć, jak daleko z tym wszystkim zaszłyśmy. Dopiero z dzisiejszej perspektywy widzę, że decyzja, by się uniezależnić od ludzi nadzorujących nasz projekt, była aktem politycznym. Wykonałyśmy posunięcie, które było ryzykowne, ale przyniosło dobre skutki. Mam nadzieję, że inne kobiety będą się nami inspirować i walczyć o swoje filmy w takim kształcie, w jakim chciałyby, żeby one były. Kadr z filmu "Wróg numer jeden", za który Chastain była nominowana do OscaraŹródło: fot. mat. kobietami pracuje się inaczej niż z mężczyznami?Jestem na takim etapie w swoim życiu, że staram się nie zwracać uwagi na czyjąś płeć. Uczę się, żeby patrzeć na drugą osobę po prostu jako na człowieka, na jego charakter i sposób bycia, który będę oceniać tak samo surowo niezależnie od jego pochodzenia, narodowości, etniczności, rasy, płci, religii czy seksualności, bo to tylko cechy, a nie definicje danej osoby. Definiowanie kogoś przez płeć uważam za bardzo groźne, bo w ten sposób zaciera się granice indywidualizmu. Zdania typu: "Ona taka jest, bo kobiety takie są" doskonale to pokazuje. Odmawiamy komuś prawa do indywidualności, osobności i osobowości, wkładając go w jakąś ramę. Nie uważam, że cechy biologiczne determinują to, jacy jesteśmy. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest kobietą czy mężczyzną, jeśli źle się zachowuje. To kwestia wychowania, a nie płci. Dlatego nie mam preferencji co do osób, którymi się otaczam - ważny jest dla mnie jedynie klimat, który wprowadzają, energia, którą mają, i stopień zaangażowania w projekt, w jaki z nimi w "355" wszyscy zaangażowali się niezwykle mocno i poświęcili mnóstwo czasu na prawda. Ściągnęłam dziewczyny aż na miesiąc przed wejściem na plan po to, byśmy mogły opracować choreografie walk. Diane, Lupita, Fan i Penélope nie chciały korzystać za każdym razem z dublera, tylko bić się własnymi rękami. Ja oczywiście chciałam tego samego! Miałyśmy dublerów jedynie w bardzo ryzykownych scenach kaskaderskich, całą resztę zrobiłyśmy same. Muszę ci się pochwalić, że scenę, w której moja bohaterka skacze z dachu na dach, też nakręciłam sama! Co to były za emocje i adrenalina! Na początku czułam się niepewnie wobec Diane, z którą mam najwięcej konfliktów na ekranie. Szybko jednak okazało się, że jej też zależy, byśmy biły się same ze sobą, a nie nasze dublerki. Nauczyłyśmy się całej walki, nie potrzebowałyśmy nikogo, kto by nas zastąpił w jakimś układzie. Byłam pod ogromnym wrażeniem, bo Diane weszła na plan niedługo po urodzeniu dziecka, a w ogóle nie było tego po niej widać. Była sprawna fizycznie, miała mnóstwo energii i widziałam w jej oczach, że chce skopać mi tyłek! (śmiech)Chastain sama wykonała większość swoich scen akcji w "355"Źródło: fot. mat. uwierzę, że to wszystko udało wam się bez poturbowań i kilka wypadków, ale niegroźnych. To norma na planach filmowych. Ja zrobiłam sobie krzywdę, kiedy upadłam na marmurową podłogę. Miałam się na nią przewrócić, ale zrobiłam to tak niefartownie, że wyrżnęłam o posadzkę głową. Ludzie, którzy to widzieli, byli przerażeni! Wszyscy zamarli. Tylko kaskaderka, która była najbliżej, podbiegła do mnie z miną, z której można było wyczytać, że stało się coś strasznego. Ona jest Francuzką, mówi bardzo dobrze po angielsku, ale w tym stresie zrobiła chyba jakąś kalkę językową z francuskiego, bo gdy była już przy mnie, zaczęła krzyczeć: "Musimy wstawić to do środka! Musimy wstawić to do środka!". Byłam przekonana, że mam złamaną kość, ale nie czułam bólu, więc coś mi się nie zgadzało. Okazało się, że jej chodzi po prostu o to, żeby zatamować strużkę krwi, która leciała mi z głowy. Napędziła nam chyba większego stracha niż mój upadek! (śmiech)Agentki służb specjalnych muszą cały czas kogoś udawać. W filmie pokazujecie, jak przybierają różne twarz i manipulują otoczeniem. Nie uważasz, że zawód aktorki jest podobny?Jest jedna zasadnicza różnica - praca aktorki nie jest sprawą życia i śmierci, nikt nie zginie, jeśli zawalę na planie. Moje pomyłki nie mają tak poważnych reperkusji, jak pomyłki agentek, od których zależy powodzenie wielu spraw. Nie wyobrażam sobie, że można wykonywać pracę, w której wszystko ma tak wysoką wagę. Nie wytrzymałabym takiego ciśnienia. Ale rzeczywiście jest coś, co łączy te fachy - konieczność rozgryzania drugiego człowieka. Kiedy dostaję scenariusz, traktuję go jak zagadkę, którą trzeba rozwiązać. Jestem takim szpiegiem, który musi się przegryźć przez kolejne warstwy tego, kim jest moja postać i co reżyser starał się za jej pomocą wyrazić. Jeśli moje przypuszczenia okażą się błędne, to zawsze mogę zrobić dubla. Szpiedzy nie mają opcji drugiej szansy. Pamiętam, że miałyśmy na planie bardzo ciekawą rozmowę z Diane Kruger na ten czym konkretnie rozmawiałyście?O tym, że kobiety mimowolnie wykorzystują pewne techniki manipulacyjne. Same tak zresztą robimy. Dyskutowałyśmy na temat planu, na którym są głównie aktorki. Ich nie da się podejść ani oszukać. Nie wystarczy się ładnie ubrać, zaśmiać, zatrzepotać rzęsami. Nie przyniesie to żadnego efektu, chociaż na facetów te numery czasami nadal działają. Kiedy gra się w otoczeniu kobiet, trzeba się zdobyć na szczerość. Więc z jednej strony praca u boku kobiet daje większe wsparcie i wyrozumiałość, a z drugiej - nakłada większe zobowiązania. Wcale nie jest tak, że na planie "355" któraś z nas mogła odpuścić. Przeciwnie - widząc zaangażowanie innych i mając świadomość, że nie da się reszty podejść ani oszukać, trzeba było działać na sto procent. I - możesz mi wierzyć - tak zrobiłyśmy.

sto procent szacunku w waszym kierunku